Prolog
I lost You, My Lord
XIX
wiek; Anglia; Londyn
Ding,
dong! Ding, dong! Big Ben właśnie wybił godzinę dwunastą w nocy.
Po kamiennej drodze jedynymi spacerowiczami jest dwoje panów, albo
raczej Pan i Jego lokaj. „Hrabia” wyglądał mniej więcej na
czternaście lat. Chłopiec (choć z pierwszego spojrzenia twarzą
oraz posturą przypomina dziewczynkę) miał białe włosy, ciut przy
długie, ponieważ sięgały mu aż do ramion oraz piękne fiołkowe
oczy. Jego skóra była gładka i tak blada, że można by było
pomyśleć iż młodzieniec jest pomalowany białą farbą. Ubrany
był w białą koszulę z bufiastymi rękawami, dostojną czarną
kokardę oraz szary żabot. Czarne spodenki sięgały mu do kolan.
Nosi czarne, cienkie skarpetki sięgające do połowy jego ud,
czarne, zamszowe buty na obcasie są przewiązane blado-fioletową
wstęgą, obuwie sięga mu trochę ponad kostkę, na końcu materiał
jest zgięty oraz opadający w dół.
Jego lokaj był dość wysoki i co dziwne wyglądał na siedemnaście lat. Ubrany wył w typowy strój taki jaki powinien mieć lokaj, z wyjątkiem krawatu, który (o zgrozo to niedozwolone!) był blado-żółty. Do stroju, cienkim sznurkiem, przywiązana była czarna peleryna z kapturem, która powiewała za mężczyzną przez co z tyłu wyglądał jak wielki nietoperz. Lokaj miał czarne rozczochrane włosy, mokre od wcześniejszej próby ratowania kota, który utknął na drzewie. W rękach trzymał biały płaszcz oraz tego samego koloru drobny cylinder; przepasany wstęgami, do górnej krawędzi przyczepiona została średniej wielkości kokarda o kolorze fioletowym, zamiast zgrabnego związania pomiędzy płachtami materiału była mała trupia czaszka. Wraz z rzeczami swojego Pana mężczyzna trzymał na rękach kota rasy Nebelung trzęsącego się z zimna.
-Panie
proszę Cię, załóż płaszcz.- odezwał się błagalnym głosem
lokaj, na co chłopiec pokręcił przecząco głową.- To może
cylinder chociaż.- ciągnął mężczyzna.
-Ale
po co? Przecież mi jest ciepło!- powiedział wesoło młody Hrabia
po czym pobiegł nieznaczną ilość naprzód.
-Ppanie!-
wyjąkał czarno włosy i po chwili dogonił swojego Pana.
Wsiedli
do powozu i razem wrócili do posiadłości.
-Diuce,
ale ja jeszcze nie chcę iść spać! Został zapaloną świecę.-
powiedział chłopiec przechodząc do końca łóżka. Zeskoczył i
podszedł do szafy gdzie trzymał kilka ulubionych książek. Wszedł
do łóżka i zatopił nogi w ciepłej pościeli.
W
tym samym czasie lokaj zakasał rękawy przyjmując postawę bojową.
Zamkną drzwi łazienki na klucz po czym spojrzał na swojego
przeciwnika. Na końcu pomieszczenia czaił się ten sam kot, którego
dzisiejszej nocy Diuce zdjął z drzewa, albo raczej spadł z gałęzi
prosto do rzeki pociągając zwierzę za sobą. Czarno włosy chwycił
za kurek od krany i zaczął napuszczać ciepłej wody do wanny. Po
krótkiej chwili bezczynnego patrzenia sobie w oczy lokaj rzucił się
w stronę kota. Złapał go za ogon i siłą wepchnął do wanny.
Wylał na niego sporą ilość szamponu. W pewnej chwili kos
oswobodził ogon i jednym susem skoczył na szafkę stojącą
niedaleko. Kot biegał po całej łazience, a mężczyzna za nim
przewracając się co jakiś czas przez pianę, która była teraz w
całym pomieszczeniu. W końcu dzięki istnemu cudowi udało się
wykąpać zwierzę całkowicie, a nawet go wysuszyć! Po wymyciu
łazienki lokaj otworzył drzwi, a kot uciekł natychmiast kierując
się w stronę sypialni młodego Hrabi. Kot wskoczył na łózko i
położył się obok młodzieńca pomrukując przy okazji. Chłopiec
głaskał kota do czasu, gdy wrócił jego podwładny. Chłopiec
zeskoczył z łóżka trzymając kota na rękach i pobiegł do tej
samej szafy z, której wcześniej wyciągnął książkę. Otworzył
jedną z szuflad i wyjął z niej czarną wstążkę z małym złotym
dzwoneczkiem. Lokaj przywiązał wstążkę do szyi kota po czym
usiadł przy łóżku swojego Pana.
-Diuce...
co będzie dalej?- to pytanie bardzo zaskoczyło lokaja.- Wiem, że
jesteś tutaj nielegalnie. Nie masz prawa nawiązywać kontraktów z
ludźmi.- chłopiec miał rację jego lokaj nie miał prawa się z
nim spotkać.
-Nie
wiem...
To
była prawda. Młody Hrabia jest pierwszym kontrahentem Diuce,
młodego demona bez jakiegokolwiek pozwolenia na kontakt z rasą
ludzką. Choć pewnie to tylko i wyłącznie jego wina to ucierpi
jedynie jego ukochany Pan. To kara, ale i zarazem przepustka do
dalszego zawierania kontraktów. Jednak Diuce nie należy do tych,
którzy pozbierają się po utracie swojego kontrahenta.
A
co dopiero gdy kontrahent po zadaniu pytania „Co będzie dalej?”
znika bez śladu.
I lost
You, My Lord.
Bardzo fajne. Będę czytać :).
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tym prologiem Będę tu zaglądać i to często. Bardzo fajny pomysł.
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie: http://vampireandmillionaire.blogspot.com/
Wielkie dzięki. Praca idzie mozolnie, niestety... Ale chcę by każdy rozdział by przemyślany, miał sens oraz by nie była to praca na pół godziny.
Usuń